Tak! Tak! Tak! Tytuł nie jest mylący!
Dzisiaj poczyniliśmy wielki krok małymi kroczkami ;-)
Jako, że deszczowe i burzowe niebo zawitało nad lubelszczyznę nie pozostawało mi nic innego jak zadowolić się zabawami na korytarzu stajni. W ruch poszła biała koniożerna folia, którą wiatr przydmuchał pod nogi Młodego.
Tutaj kolejna rzecz, z której jestem dumna-wcześniej friendly zajmowało nam baardzo długo. Musiałam prosić, namawiać i dyskutować z Malutkim coby chociaż powąchał nową zabawkę. Dzisiaj Wezyr sam wiedział co ma zrobić i jakie są poszczególne etapy. Najpierw niepewnie powąchał folię, następne z uszami jak osioł na dwie strony, wytrzeszczem w oczach łaskawie dał się pogłaskać po szyi. I znów approach&retreat approach&retreat i tak w kółko, pierwsze przeżucie, obniżenie głowy. Jest ok!
Potem poszło z górki chociaż niepewność wróciła gdy trzeba było zapoznać z folią klatke piersiową, czyli miejsce nie widoczne dla kopytnego. Stanęłam z prawej strony i na boki approach&retreat-przeżucie, drapanko. Jest ok.
Z lewej to samo.
No dzielny gość z tego mojego chłopczyka!
Mieliśmy dzisiaj również friendly z krzesłem balkonowym, wiecie, takie duuże, białe, połykające w całości duuże, skarogniade konie ;-)
Ale Wezyr, jako dzielny koń oczywiście, koniec końców pozwolił łaskawie na postawienie krzesła na grzbiecie!
Przechodząc do meritum. Jako, że pogoda nie sprzyjała dalszemu sznurkowaniu, końcówkę dzisiejszego spotkania spędziliśmy w boksie. Mały wcinał bonusowe sianko a ja siedziałam na żłobie ;-) Oczywiście ja jako bardzo pomysłowy dwunog, stwierdziłam, że dlaczego mam sie gnieść na niewygodnym żłobie skoro mam obok wygodny zadek. Przednia część owego zadka została złapana na linę, zadnia część zadka (;-)) poproszona o przysunięcie i tak oto tym sposobem znalazłam się na grzbiecie. Siedząc sobie bez stresu głaskałam młodego po szyi gdy nagle Panicz stwierdził, że on musi podejść do okna pooglądać widoki. Ok, najpier odruchowo zesztywniały mi nogi i już miałam wizję jak Malutki daje popisowego barana a ja ląduję w głową w kupie, potem przebiegło mi przez myśl zatrzymanie go przez zgięcie boczne-ale chwila, dlaczego miałam go zatrzymywać skoro nic takiego się nie działo! Ok, pozwoliłam na ten 'spacer'. Młody podszedł do okna, elegancko się obrócił i wrócił do siana. Co prawda był lekko zdziwiony, że jakiś worek kartofli siedzi na nim tam na górze w momencie kiedy on przechadza się bo boksie, ale przyjął to jak na męSZCZyznę przystało-z godnością i odwagą! ;-)
Ja byłam w szoku, Mały początkowo też ale skończyło się to ogromną radością z mojej strony co było korzystne i dla Młodego gdyż został napakowany chlebkiem.
Dzielne to moje dziecie, mówie Wam ;-)
wtorek, 30 czerwca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Cieszę się, że się Wam tak układa i dodaję Twojego bloga do linków ;)
OdpowiedzUsuń